top of page
schagrinowie.jpg

Publikuję poniżej w całości artykuł, jaki ukazał się w "Kurierze Grybowskim" (nr 1/60, styczeń-marzec 2014). Powstał on "w połowie drogi" zajmowania się tematem historii życia i Zagłady Żydów w Grybowie, pomiędzy zajęciem się tym tematem w 2010 roku przy pracy nad książką "The Horse Adjutant" a projektem "Ludzie, nie liczby" i odsłonięciem pomnika 1774 pomordowanych Żydów z getta w Grybowie na cmentarzu żydowskim w Siołkowej (w granicy Grybowa) w roku 2019.

Tekst w wielu miejscach należałoby zaktualizować, zwłaszcza od 2014 r. w temacie upamiętnień zrobiliśmy znacząco wiele, jednak podaję go w oryginalnym brzmieniu. 
W latach 2014-2019 odeszło wielu ostatnich Żydów urodzonych w Grybowie, w tym prof. Abraham Goetz, Maks Blauner, Mojżesz i Mendel Flasterowie.
2 grudnia 2019 odeszła Bronisława Schagrin zd. Sternlicht.

"Wyprawa za ocean podróżą w przeszłość Grybowa"

        “Sądzę, że Grybów należał do ludzi, co stawiali opór. Moralnie i nawet fizycznie” - mówi czystą polszczyzną, bez cienia angielskiego akcentu, Leon Schagrin, 87-letni grybowski Żyd. Siedzimy w małym dwupokojowym mieszkaniu w bloku, w miejscowości Sunrise na Florydzie. Nie działa klimatyzacja, obok trwa remont łazienki. Po chwili Leon prosi o podziękowanie rodzinom z sąsiedztwa: Czaplińskim, Borusiewiczom, Gomułkom, przede wszystkim Skrabskim. “Ludzie pomagali jak mogli, choć sami byli biedni i pod rygorem dyktatury.” Opowiada o mące podarowanej przez siostry Dominikanki z klasztoru w Białej Niżnej i o Łemku z Banicy, który przywoził drewno na opał i drobne ziemniaki. Łącznie w dwóch sesjach nagraniowych zarejestrowaliśmy z moją żoną Agnieszką prawie siedem godzin opowieści. Cel naszej podróży został osiągnięty. Redakcja “Kuriera” poprosiła mnie o relację z tej podróży, co niniejszym czynię, starając się też nadać jej tło.


        Prosimy też o wypowiedź Betty – Bronisławę Schagrin zd. Sternlicht, mieszkającą przed wojną na Kordeckiego w Krakowie, u stóp Wawelu. Ponoć w czasie pisania książki o Leonie nie była skłonna do zwierzeń. To zbyt trudne dla wielu Ocalonych, nawet po tylu latach. Jednak przy nas Betty otwiera się i opowiada o swoim dzieciństwie i rodzinie. Po czym mówi o Leonie:
„Mój mąż godzinami potrafi mówić, ja przecież jestem krakowianką, ja kochałam Kraków. Ale ja się dziwię, wiele razy siadamy tak i on nie przestaje mówić. To było jego życie doprawdy, musiał bardzo kochać to miejsce, i tych kolegów co miał, i przyrodę. Jakkolwiek Kraków był piękny, ja nigdy nie mówiłam tyle o Krakowie, co on mówi o swoim małym mieście...”. Betty przeżyła obóz koncentracyjny w Płaszowie. Jest jedną z Listy Schindlera. Urocza, skromna kobieta. Nie mają dzieci. Może dlatego Leon zdecydował się prosić o napisanie książki? Trwało to, jak sam opowiada, 13 lat, zmieniali się potencjalni autorzy. Sam Leon nie był w stanie pisać z uwagi na chorobę oczu, jest prawie niewidomy.


        Gdy pisania podejmuje się Stephen Shooster, Amerykanin o korzeniach żydowskich sięgających Wołynia, sprawa pisania książki nabiera tempa. Stephen nigdy nie był w Polsce, szuka więc informacji o miejscach i ludziach, o dziwnie brzmiących nazwach i nazwiskach. Bełżec, Szebnie, Tarnów, Biała Niżna, Grybów. Skrabski, Mordarski, Mól. Takie listy miejsc i ludzi, bardzo poprzekręcane, spisane ze słuchu, dostaję wiosną 2010 roku wraz z prośbą o wyszukanie fotografii, rodzin i zrobienie zdjęć. Zgłosiłem się jako jedyny, gdy Stephen zamieścił prośbę o pomoc na stronie, którą założyłem niedługo wcześniej. Przypadek? Niech każdy to nazywa jak chce. Dla mnie rozpoczęła się wtedy przygoda życia i prawdziwa pasja. Pasja oprócz zajęcia, oznacza też z łaciny “cierpienie”. Owszem, w tych historiach, którymi przyszło mi się zajmować, jest cierpienie, jest śmierć i zniszczenie, na niewyobrażalną skalę.


       Dlaczego u licha zajmować się Żydami? Czy nie brak własnych problemów? Dlaczego w młodym wieku podejmować taką tematykę? Nie ukrywajmy, Żydzi nie cieszą się powszechnie dobrą opinią w naszym polskim kraju. Można taką postawę podsumować krótko: “Żydzi stoją za wszystkim”, choć niektórym nawet w języku potocznym, i tak negatywnie nacechowane, słowo “Żydzi” łatwo nie przechodzi i preferują pogardliwe formy słowotwórcze. Żydzi obwiniani są przez niektórych za całe zło świata, wojny, komunizm, kryzysy gospodarcze, nie wspominając o obwinianiu za śmierć Jezusa i zabijanie chrześcijańskich dzieci na macę (co sam wielokrotnie usłyszałem)... Mit “Protokołów Mędrców Syjonu” i fantazmat Judeopolonii wciąż żyje w umysłach wielu ludzi. O Żydach mówi się ściszonym głosem lub używa językowych substytutów; chyba że w kawałach w towarzystwie, wtedy już wypada głośno się śmiać. Tymczasem trzeba z tym zerwać, pisać i rozmawiać o tych ludziach, których mieszkało między nami Polakami ponad trzy miliony i którzy w przeciągu dwóch-trzech lat zniknęli, brutalnie zgładzeni, i tak skończyła się ich historia, trwająca w Rzeczpospolitej setki lat. Oni, polscy Żydzi, Żydzi-Polacy, Polacy wyznania mojżeszowego, nasi sąsiedzi od wieków, na dobre i na złe.


        Co mówi liczba: trzy miliony? Trójka i sześć zer. Jak w wierszu Szymborskiej:

"Historia zaokrągla szkielety do zera.
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc.
Ten jeden, jakby go wcale nie było:
płód urojony, kołyska próżna,
elementarz otwarty dla nikogo,
powietrze, które śmieje się, krzyczy i rośnie,
schody dla pustki zbiegającej do ogrodu
miejsce niczyje w szeregu."


           Gdy pozna się historię tych tajemniczych trzech milionów, trudno pozbyć się wrażenia pustki i zdanie z piosenki “Tych miasteczek nie ma już”, dotkliwiej wybrzmiewa w głowie przy spacerach po Grybowie. W naszym miasteczku też był “tysiąc i jeszcze”, nie ma dokładnych szacunków mieszkańców i ofiar. Niepamięć zaokrągla ich do zera.


       Kiedyś również byłem zupełnie obojętny na historię Żydów z Grybowa, jak większość ludzi dziś, zaprzątniętych swoim życiem i problemami. Moja wiedza ograniczała się do lektur szkolnych i lekcji historii, Żydzi to była zupełna egzotyka, która zdawała się być odległa mojej okolicy. Od kiedy pamiętam miałem wstręt do martyrologii i celebrowania męczeństwa. Jednak w pewnym momencie, gdy wyjechałem na studia i zadziałała tęsknota za Grybowem, zacząłem drążyć historię miasta. Przełomem było przypadkowe odkrycie w wyszukiwarce internetowej zdjęcia nastoletniej grybowianki, Hindy Goldman, na stronie muzeum Yad Vashem. Uśmiechnięta młoda dziewczyna o ciekawej urodzie. Opis: zginęła w Bełżcu, 1942. Są też zdjęcia jej rodzeństwa. Pojawiły się pytania. Jak, dlaczego? Przez 12 lat edukacji w grybowskich szkołach może dwie lekcje poświęcone były Żydom grybowskim. Każdy w Grybowie wie, gdzie stoją ruiny synagogi, więc dawna obecność Żydów tajemnicą nie jest. Liczby ofiar również się przewijają. Jednak liczby są anonimowe, to tylko statystyka. Nigdy do tamtej pory nie widziałem twarzy grybowskiego Żyda ani Żydówki. Postawiłem sobie za cel nadać liczbom imiona i twarze. Dlaczego ja? A dlaczego nie? Czy nie tego uczył papież Jan Paweł II, Karol Wojtyła z małych Wadowic, kolega Jurka Klugera od chłopięctwa do samej śmierci? “Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm”, “wymagajcie od siebie, choćby inni od was nie wymagali”. “Osobiście zawsze chciałem zaliczać się do tych, którzy po obu stronach pracują nad przezwyciężeniem dawnych uprzedzeń i nad zapewnieniem szerszego i pełniejszego uznania duchowego dziedzictwa wspólnie podzielanego przez żydów i chrześcijan.” - powtarzał to przesłanie wielokrotnie i z uporem. Tu nie chodzi o filosemityzm, ale o wymaganie od siebie – wiedzy, zrozumienia, zerwania z ignorancją i ślepotą.

        Moja babcia Katarzyna, która zmarła w zeszłym roku w wieku 91 lat, zawsze z uśmiechem na twarzy wspominała doktora Kohna, Ruchlę Giec i jej syna Henka, który “nie nosił pejsów i zawsze chodził ogolony”, Langsamów, Linkierową, Hartmana i “Ameisenki”, córki sędziego Marka Ameisena. To były długo jedyne nazwiska i imiona żydowskie z Grybowa, jakie znałem.


        Potem pojawił się Stephen, jego książka o Leonie. Jeszcze jeden zasadniczy powód dla zajmowania się tematem Zagłady jest naglący czas. To okrutna prawda, że za 5-10 lat nie będzie już świadków tamtych wydarzeń. Trzeba działać teraz, dla wielu starszych ludzi to naprawdę są ostatnie chwile. Staram się w miarę możliwości przeprowadzać wywiady z grybowianami najstarszego pokolenia.

        Gdy zagłębiłem się w publikacje i archiwa, ze zdumieniem odkryłem w Grybowie ludzi o imionach ze Starego Testamentu, nie tylko znane wśród Polaków, jak Ewa, Maria, Jakub czy Józef, ale też wielu Abrahamów, Izaaków, Salomonów, Estery i Rebeki. Obecnie zebrałem z przeróżnych źródeł ponad 2,5 tys. imion i nazwisk Żydów grybowskich z XIX i XX wieku. Mam już zbiór kilkudziesięciu fotografii Żydów grybowskich. Trzeba będzie to kiedyś wydać, tym ludziom się to zwyczajnie należy; większość z nich zginęła w komorach gazowych Bełżca i nie mają nawet grobów, większość nie ma też potomków i żyjących krewnych, zginęły całe rodziny. Czuję jako chrześcijanin i potomek ich sąsiadów moralny obowiązek upamiętnienia ich. Na szczęście jest więcej ludzi myślących tak jak ja, po 70 latach w wielu miastach i miasteczkach Polski to się odbywa, pamięć jest przywracana. Ostatnio odsłonięto pomniki żydowskich ofiar wojny w Gorlicach i Nowym Sączu. Jest coraz więcej publikacji. Wierzę, że w Grybowie też do tego kiedyś dojdzie.


        Mamy w Parku Miejskim Pomnik Ofiar Faszyzmu, odsłonięty w czasach PRL. Tam do dziś koncentruje się zbiorowa pamięć Grybowa, odbywają się wszelkie rocznicowe marsze i składanie wieńców. Widnieje na tablicy ponad 130 nazwisk ofiar walk, egzekucji i obozów. Wymienieni są wyłącznie Polacy lub katolicy (w tym stryj mojej babci, Ludwik Gryboś, oficer i nauczyciel, ofiara Auschwitz). Dlaczego pominięto na pomniku Żydów grybowskich, podczas gdy było ich wśród ofiar faszyzmu dziesięciokrotnie więcej niż etnicznych Polaków? Skoro, jak słyszę, wytłumaczeniem jest: “takie były czasy” w PRLu, dlaczego w wolnej Polsce po 1989 r. nie uczyniono nic, by tę niesprawiedliwość naprawić? Odwiedzając Grybów i spoglądając na Pomnik Ofiar Faszyzmu, można wywnioskować, że żadnych Żydów tu nie było. Podobnie zresztą na oficjalnej stronie internetowej miasta Grybów w zakładce “Historia”, nie ma słowa o żydowskich mieszkańcach i ich zagładzie. Na Boga, zginęło ponad tysiąc osób, 1/3 miasta! Nie było drugiej takiej hekatomby w całych dziejach miasta, a tu cisza.


        Książka “The Horse Adjutant” ukazuje się w 2011 roku, po całym roku wspólnych Stephena i moich poszukiwań, wywiadów. Rozchodzi się w niewielkim nakładzie. Jednak to nieważne. W 2012 roku nagle wybucha wiadomość, że Leona po 70 latach, dzięki tej ksiażce, odnalazł kuzyn, również Leon (imię ich po pradziadku), co więcej – również mieszkający na Florydzie, 10 mil od niego. Leoni grybowski i tarnowski spotykają się w Centrum Pamięci o Holokauście w Miami, obecny jest dziennikarz lokalnej gazety. Po tej małej publikacji spotkanie odbija się echem w coraz większych mediach amerykańskich, europejskich, w końcu polskich. Po kilku dniach odbieram telefon: “Tu Marcin Wrona z Waszyngtonu, rozmawialiśmy z panem Shoosterem o odnalezionych kuzynach, chcielibyśmy porozmawiać z panem i nagrać materiał w Grybowie.” Materiał znalazł się w “Faktach” TVN w drugi dzień świąt Wielkanocnych, można go znaleźć w internecie. Czy ktoś z nas, Leon, jego kuzyn, Stephen, ja – mogliśmy się spodziewać takiego obrotu wydarzeń? Leon wciąż powtarza, że to cud.

       Takich cudów wydarzyło się w jego życiu wiele. Opowiada o tragedii getta grybowskiego. Niemcy zastrzelili jego sąsiadów z Przedmieścia, Brandstaetterów. Sądeckie gestapo urządzało w Grybowie polowania. Tak zginął jego kolega – Dawid Hirsch z Sądeckiej. Szaleje Bronisław Kubala, granatowy milicjant. Aresztuje Polaków i Żydów. W Parku Miejskim ginie Rada Żydowska, a Leon jest wysłany do zbierania ich ciał. Raz w czasie pościgu, gdy w nocy wymyka się po węgiel do Stróż, przed Niemcami ukrywa go mieszkanka Białej Niżnej z rodziny Molów. Potem w obozie pracy w Kurowie nad Dunajcem, w getcie w Tarnowie, w obozie głodowym w Szebniach, w Aschwitz Birkenau i Auschwitz-Monowitz, wciąż udaje mu się przeżyć. W Grybowie pomoc niosą zwłaszcza sąsiedzi – Skrabscy, nawet ich małoletnie córki, ryzykują i przynoszą jedzenie. W Szebniach również zjawia się Tadeusz Skrabski i wręcza pomoc. W Tarnowie niespodziewanie ocala Leona oficer gestapo. W Auschwitz czeka go pomoc grybowianina, Wiktora Mordarskiego, który pomaga tam też innym grybowskich Żydom, ale też pani Paszkowej.

Widzimy więc, że wielu ludzi stać było na bohaterstwo i pomoc bliźniemu. Jednak nie można tego powiedzieć o wszystkich Polakach. Nic nie jest czarno-białe, a w czasie wojny i niedostatku wychodzą na jaw ludzkie egoizmy. Przykładem sadyzmu jest niesławny Kubala, który aresztował i znęcał się nad mieszkańcami Grybowa, a w końcu zastrzelił sędziego Marka Ameisena. Leon jest wdzięczny grybowianom, którzy nieśli pomoc, na ile mogli. Jednak szczerze wyraża żal, że brakowało apeli ze strony duchownych o ratowanie żydowskich dzieci. Leon ze łzami wspomina śmierć swoich czterech młodszych sióstr i trzyletniego brata, który urodził się wraz z nadejściem frontu w 1939 roku. Wraz z rodzicami dzieci trafiły do komór Bełżca, o ile nie zmarły po drodze.

        Trzeba zrozumieć trudność w przechowywaniu Żydów. Zdarzali się tacy, którzy pokazywali palcami. Biuletyny AK dostrzegają szerzenie się szmalcownictwa i grożą za nie karą śmierci: “Każdy Polak, który współdziała z ich [Niemców] morderczą akcją czy to szantażując, czy denuncjując Żydów, czy to wyzyskując ich okrutne położenie lub uczestnicząc w grabieży, popełnia ciężką zbrodnię wobec praw Rzeczypospolitej Polskiej i będzie niezwłocznie ukarany” (18 marca 1943, Kierownictwo Walki Cywilnej). Taki los spotkał Kubalę, AK zlikwidowała go w Nowym Sączu przed końcem okupacji.


        Z uwagi na brak danych trudno jest znaleźć proporcje między ratującymi, a denuncjującymi; tu w ostatnich latach przebiega główny spór o pamięć pomiędzy różnymi grupami Polaków i Żydów. Prawda leży gdzieś pośrodku, i wśród Polaków, i także wśród Żydów byli ludzie nikczemni i podli oraz bohaterscy i niezłomni; to brzmi jak truizm, ale trzeba to niektórym wciąż powtarzać, bo wciąż są ludzie myślący w kategoriach zero-jedynkowych, czarne-białe: albo ofiara, albo oprawca. Chociaż możemy być dumni z Ireny Krzyżanowskiej Sendlerowej, Żegoty i prawie 6,5 tys. polskich Sprawiedliwychch wśród Narodów Świata, to trzeba mieć również świadomość, że nie każdy Polak był dla Żydów aniołem. Jan Tomasz Gross zasadniczo opisuje prawdziwe zdarzenia, natomiast pomija i umniejsza pozytywną stronę okołowojennych relacji polsko-żydowskich. Takie popadanie w skrajności i pamięć wybiórcza do niczego dobrego nie doprowadza, a tylko pogłębia rowy między ludźmi i narodami. Jeśli w Grybowie zdarzali się bohaterowie, ukrywający i pomagający Żydom, a z pewnością tacy byli – dlaczego o nich nie mówi się głośno i nie przedstawia jako wzór? Gdzie są szkoły, pedagodzy i katecheci? Dzięki samemu Wiktorowi Mordarskiemu piekło Auschwitz przeżyło wielu grybowian – co najmniej: Leon Schagrin, Mendel Scher z ul. Siołkowskiej, Szymon Unger z ul. Węgierskiej.

U obu narodów, polskiego i żydowskiego, można dostrzec barierę niezrozumienia, jednak są one wzajemnie splecione, a relacje nasze obarczone ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Trochę jak w rodzinie, której członkowie często kłócą się kto kogo ma pierwszy przeprosić i za co, a często zapominają, jak wiele sobie nawzajem zawdzięczają.

        Podzielę się swoimi spostrzeżeniami po kilku latach obserwacji. Powielanie są kalki i błędy w myśleniu o Żydach. Przede wszystkim traktowanie ich zbiorowo, jak monolit. Jakiekolwiek wydarzenie związane z daną osobą narodowości żydowskiej rozciągane na cały naród. Stereotypy i generalizacja nigdy nie są dobrymi drogami, prowadzą tylko do zadufania w sobie, spłycają argumentację i zabijają rzeczowy dialog. Tymczasem społeczność Żydów jest bardzo różnorodna. Najbardziej wyróżniają się ortodoksi w strojach z minionych epok. Jednak większość Żydów jest zeświecczona i nieodbiegająca od dzisiejszego kulturowego i intelektualnego mainstreamu. Tym, co ich wyróżnia w społeczeństwach zachodnich, jest wiedza o własnej tradycji, kulturze i historii, silna tożsamość. Kolejną bolączką we wzajemnych relacjach jest porównywanie i licytacja na cierpienie. Jakkolwiek są to rzeczy nieporównywalne, trzeba jednak zachować wiedzę o proporcjach. Choć liczby ofiar wojny wśród Polaków chrześcijan i Żydów bezwzględnie są zbliżone, po ok. 3 milionów, to Żydów zginęło ok. 90-95% przedwojennej społeczności, Polaków zginęło ok. 10%. Żydzi byli wszyscy przeznaczeni na śmierć, odbierano im człowieczeństwo, ginęli całymi rodzinami. Polacy ginęli w akcjach pacyfikacyjnych, bombardowaniach, ginęły określone grupy społeczne. Chciałbym zwrócić uwagę na pewne fakty, rzadko ze sobą zestawiane. Masakry polskiej ludności na Wołyniu dokonane przez banderowców poprzedzone były masakrami wołyńskich Żydów. Przekonano się o bezkarności w mordowaniu i rabowaniu całych tysięcznych społeczności. Na ogromną skalę Polacy powtórzyli los Żydów.


        Jeszcze jeden błąd w postrzeganiu społeczności żydowskiej przed Zagładą, to podkreślanie jej rzekomego braku patriotyzmu w stosunku do Polski. Tymczasem Żydzi walczyli u Kościuszki, w powstaniach XIX wieku, ponad dwustu Żydów zginęło jako polscy oficerowie w Katyniu, 120 tys. Żydów walczyło w armii polskiej w kampanii wrześniowej. Ponad 32 tys. żołnierzy i oficerów Żydów poległo, a 61 tys. zostało wziętych do niewoli niemieckiej, z czego większość następnie zginęła. Nowosądeczanin był głównym wojskowym rabinem w armii Andersa. Niektórzy powtarzają, że Żydzi nic dobrego dla Polaków nie zrobili. Podam przykłady “z naszego podwórka”. Doktor Kohn powszechnie wspominany jest przez starszych grybowian jako wspaniały człowiek, który ubogich leczył za darmo. Opowiedziana mi została przez grybowiankę historia o tym, jak przed wywózką na roboty do Niemiec uratowało ją przechowanie w domu u żydowskiej sąsiadki. Wuj Leona, Herman Braw z Pogórskiej Woli, ożeniony w Grybowie, zaciągnięty do Wojska Polskiego w kampanii wrześniowej, zginął pod Gorlicami. Historią wręcz filmową jest przerzucanie polskich oficerów jesienią 1939 przez „zieloną granicę”na Węgry przez nietypowych pośredników: ojca Leona - fiakra Herscha Schgarina, oraz zaprzyjaźnionego Rusina z nadgranicznej Banicy k. Izb. Leon niewiele podsłuchał o działaniach ojca, bo ten działał w pełnej konspiracji. Przyjaźnie polsko-żydowskie zawierane były jeszcze w austriackiej armii, tak było właśnie z Herschem Schagrinem i Tadeuszem Skrabskim. Dodam jeszcze, że Żydzi grali w Grybovii – I. Eisen, W. Fuhrer, J. Neugroschel, Westreich – jak podaje historia wyłożona na stronie klubu.


        Nie do przecenienia jest wkład Żydów w polską kulturę – mistrzów języka polskiego jak Lem, Tuwim, Brzechwa, Leśmian czy Schultz, ale też Krzysztof Kamil Baczyński, Agnieszka Osiecka, Piotr Skrzynecki czy Jacek Kaczmarski. Także wybitne postaci sceny i filmu: Kiepura, Hoffman (pochodzący z Gorlic), Polański. Twórca genialnych słowników, Kopaliński. Wybitne postaci Kościoła Katolickiego to św. Edyta Stein, Roman Brandstaetter, obecnie ks. Weksler-Waszkinel. Prof. Hugo Steinhaus, światowej sławy polski matematyk szkoły lwowskiej, założyciel powojennych uczelni wrocławskich, który za okupacji niemieckiej ukrywany był w Stróżach pod Grybowem w majątku posła Cielucha. Dokładnie wydarzenia w Stróżach i Grybowie opisał we “Wspomnieniach i zapiskach”. O tym powinno się uczyć w szkołach w Grybowie.
Polscy Żydzi to także René Goscinny, twórca komiksów o Asteriksie, Isaak Bashevis Singer, mistrz literatury w języki jidysz, laureat literackiego Nobla, potentaci kosmetyczni, jak Helena Rubinstein czy Max Factor, Jacek Trzmiel znany jako Jack Tramiel - twórca komputerów Commodore i Atari, autorzy wytwórni filmowych Metro-Goldwym-Meyer, Paramount, Warner Brothers oraz Ludwik Zamenhoff – twórca esperanto. Można by jeszcze długo wymieniać, nie ma tu miejsca. Wspomnę tylko jeszcze o grybowskich sławach, znanych w świecie, a w ogóle nieznanych w Grybowie. Po przebadaniu zasobów sieci i archiwów – odkryłem grybowian takich jak Henryk Orliński, senator endecji (sic!) I kadencji II RP urodzony w Grybowie jako Chiel Pitzele; prof. Eliezer Rieger, pionier i twórca słowników języka hebrajskiego, dyrektor departamentu edukacji Izraela; matematyk prof. Abraham Goetz, z ul. Grunwaldzkiej, z którym koresponduję – w bibliotekach polskich uczelni do dziś znajdują się jego podręczniki do geometrii różniczkowej; pewna pani prof. onkolog, pracująca w najuboższych krajach Afryki – wciąż czekam na jej historię. Wśród ocalonych i potomków grybowskich Żydów są też artyści malarze.

        Poznałem korespondencyjnie kilkanaście rodzin grybowskich Żydów, z czego w Stanach, prócz Leona Schagrina, odwiedziłem Maksa Blaunera, 93-latka i rabina Naftalego Halberstama, 89-latka, obu w Nowym Jorku. Nasza wizyta w domu rabina Sądecko-Grybowskiego (Sanz-Grybower Rebe) na Brooklynie była czymś ciekawym. Rabin Naftali opuścił Grybów jako 15-latek, ojciec Baruch Halberstam wyprawił dzieci i żonę pociągiem ze Stróż do Lwowa w przeddzień niemieckiej agresji, sam pozostając ze swoim ludem w Grybowie, co przypłacił śmiercią. Dzieci przeżyły na Syberii, potem w Kazachstanie. Podobny syberyjski los w gułagu spotkał Maksa Blaunera z ul. Węgierskiej. Z licznego rodzeństwa przeżył on i brat Roman, reszta rodziny zginęła. W czasie naszej krótkiej wizyty rabin Halberstam przyjął nas przy swoim stole, poczęstował śliwowicą (opisaną na butelce jako śliwowica łamaną polszczyzną) – końcu to rabin sądecczyzny. Pokazałem mu znalezione przeze mnie w szkole w Grybowie karty z ocenami jego sióstr ze szkoły żeńskiej, rabin za to wyciągnął listy z podziękowaniami z całego świata, w tym z Biblioteki Watykańskiej – zajmuje się on badaniem chasydzkich genealogii i wydał już w tym temacie setki tomów, które zajmują w jego domu kilka pomieszczeń pełnych półek. Moje spostrzeżenia co do grybowskich Żydów mieszkających w Stanach to u ocalonych dojmująca tęsknota i rzewne wspomnienia dzieciństwa, połączone ze łzami za zgładzonymi rodzicami i rodzeństwem. U dzieci ocalonych jest tendencja przeciwna – strach, historia rodziców jest tabu, a polski „tajnym językiem” rodziców, używanym gdy nie chcieli, aby dzieci o czymś wiedziały. U wnuków zaś, podobnie jak u Polaków – głównie ignorancja, czasem życzliwa ciekawość. Głównie jednak nieznajomość historii i brak edukacji, tak samo jak i u nas.

        Jeszcze jedno, co nasuwa się przy relacjonowaniu pobytu w Stanach, to niesamowita wręcz ilość przypadkowych spotkań z ludźmi o polskim pochodzeniu: w księgarni, w muzeum, w wypożyczalni rowerów, w restauracji, w samolocie, na domowym przyjęciu. Odbierałem telefony od znajomych Stephena z pytaniem o prawidłową wymowę polskich nazwisk odziedziczonych po przodkach. Co warte zanotowania - kuchnia żydowska przenika się z kuchnią polską, litewską i ukraińską, raz zabrano nas do restauracji koszernej (rodzina Stephena nie jada koszernie) i okazało się, że większość potraw to nasze polskie dania: pierogi, bliny, naleśniki, placki ziemniaczane, gołąbki, barszcz, kiszone ogórki, kasza (co ciekawe, kaszę zwą... “kasza”). My przejęliśmy od nich wypiek chałki.


        Wrócę jeszcze myślami do Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie – na głównej ekspozycji ze zdumieniem znalazłem zdjęcie Marii Suchanowej z Grybowa. Muzeum z 30 milionami zwiedzających do tej pory, ze 132 krajów, a na wystawie napiętnowana grybowianka z tabliczką na szyi “Za to, że sprzedawałam towar ŻYDOM”. W ciągu chronologicznym ekspozycji, zanim dochodzi się do historii gett i Zagłady Żydów, dużo miejsca poświęcone jest tragedii i zbiorowym mordom popełnionym przez niemieckich agresorów na Polakach, polskiej inteligencji i duchowieństwu. Na wielkiej szklanej połaci wśród dziesiątek tysięcy innych, jest umieszczone miasto Grybów. W sekcji multimedialnej można wysłuchać wielogodzinnych relacji grybowskich ocalonych, nie tylko Żydów, ale też Polaków i ciekawych, zupełnie niespodziewanych nagrań wspomnień Cyganów z grybowskiego getta. Co wydaje mi się godne podkreślenia, Amerykanie nie unikają kłopotliwych pytań - na ekspozycji znajduje się analiza zaniechań Stanów oraz reszty aliantów w sprawie tragedii obozów koncentracyjnych i obozów zagłady, ze słynnym podsumowaniem “too little, too late” (“zbyt mało, zbyt późno”).


        W ogóle po zwiedzeniu mnóstwa muzeów w USA (w Waszyngtonie do większości wstęp jest darmowy) mogę wyciągnąć wniosek, że Amerykanie nie unikają tematów obciążających winą ich własne społeczeństwo. Bardzo szeroko omawiany jest temat zagłady Indian, rdzennych mieszkańców kontynentu, temat niewolnictwa i segregacji rasowej. Podkreślana jest wielokulturowość Stanów, “narodu narodów”, ale też to co je spaja: konstytucja, równość i wolność, wszystkie z bólem wywalczone przez kolejne grupy społeczne. Pojawiają się ślady polskie w postaci Muzeum Kościuszki i Domu Polskiego w Filadelfii.


        Na zakończenie chciałbym podzielić się prośbą i przesłaniem Leona, które jest bardzo proste. Prosi o pamięć o Bełżcu i opisanie losu i unicestwienia świata Żydów galicyjskich. Podniosę jeszcze temat cmentarza żydowskiego w Grybowie z XVIII wieku. W ubiegłym roku z pomocą ludzi ze Stowarzyszenia Magurycz, które dba o cmentarze wszystkich wyznań, wycięliśmy samosiejki i uprzątnęliśmy dużą część cmentarza. Wymaga on jednak stałej opieki. Wszystkich chętnych zapraszam do podjęcia się tego zadania. Właściciel – Krakowska Gmina Wyznaniowa, liczy niewielu członków, a ma pod opieką ponad dwadzieścia cmentarzy w regionie i nie jest w stanie sprostać wszystkim celom. W innych miasteczkach, jak np. Dukla, podejmowane są tego typu pozytywne inicjatywy. Z synagogą jest większy problem, ostatnio dochodzi tam do aktów wandalizmu, ponoć pomieszkują tam bezdomni. Na szczęście udało się choć trochę zainteresować tym tematem media, władze wojewódzkie i konserwatora zabytków. Przeznaczono już pierwsze środki na zabezpieczenie budynku. Miejmy nadzieję, że uda się znaleźć ich na tyle, by wyremontować cały zabytek. Najlepiej byłoby, gdyby służył celom kulturalno-oświatowym oraz jako izba pamięci o grybowskich Żydach; brać przykład można tutaj ze wspaniałej rewitalizacji zabytkowej synagogi w Dąbrowie Tarnowskiej.
 

        Jak napisał Młynarski,
"łzy obeschły dawno już, ale niepamięci kurz

warto, żeby jakiś wiatr nareszcie zwiał."

bottom of page