top of page
  • Saga Grybów

"Berest, moje miejsce urodzenia. Gdyby mogli wrócić ze mną dawni sąsiedzi, dzisiaj bym wróciła"


"Urodziłam się w roku 1928 w Bereście, z którego w akcji "Wisła" zostałam wysiedlona wraz z całą rodziną na ziemie zachodnie. [...]

W Bereście przed wojną było 120 domów; trzy żydowskie, trzy polskie, jeden dom Cyganów, a reszta łemkowskich. Polakiem był dróżnik Gawlik, jego dom stoi wyremontowany do dzisiaj. Polakiem był także leśniczy Ptak, bardzo dobry i życzliwy człowiek, pracowałyśmy z siostrą u niego przy sadzeniu lasu. [...] Trzecia polska rodzina to była rodzina Rozalii Drąg. [...] Cygan Jurko był kowalem, bardzo potrzebnym we wsi fachowcem. Miał dużo dzieci, które latem chodziły zupełnie gołe. Najstarszym był syn Mikołaj, młodszy Jan był niemową, trzeci na imię miał Piotr. Pamiętam, że czwarty Jarosław był już dużym chłopakiem, a nadal chodził nago. [...] Imion młodszych synów Cygana nie pamiętam. Naprawiał wozy, pługi i inny sprzęt rolniczy. Był Jurko dobrym fachowcem i niedrogim. [...] Kiedy Niemcy wywozili Żydów do obozu, wywozili i Cyganów. Zabrali do Oświęcimia trzech dorosłych już synów Jurko i jego krewnych z Kamiannej. Wszyscy zginęli, wśród nich także ten, który był niemową. Jurko z żoną i dziećmi przeżyli wojnę, do Rosji ich nie wywieźli, bo byli Cyganami. Także akcja "Wisła" ich nie obejmowała, ale oświadczył Jurko, że on nie opuści Bereścian i w ramach solidarności z nami chce podzielić nasz los. Dobrowolnie zgodził się na wywózkę, chciał być razem ze swoimi sąsiadami, ale i jego oszukano. [...]

Były w Bereście także trzy rodziny żydowskie. Na końcu wsi mieszkał Szachna, który prowadził karczmę [...] Drugi Żyd Kiła prowadził sklep. Było u niego wszystko; jedzenie, nafta i wino, bo wódki piło się wtedy niewiele. [...] Trzecia rodzina żydowska była naszymi najbliższymi sąsiadami. Lejba Moszko także był bardzo potrzebny we wsi, bo był szewcem i naprawiał buty. Jego żona Sura piekła bardzo dobre placki, zawsze kiedy je upiekła, przynosiła także nam. Zajadaliśmy się nimi z wielkim smakiem. [...] Najmłodsza Rechla była nie tylko moją klasową koleżanką, ale i najlepszą przyjaciółką. [...]

Wszystkim nam było razem bardzo dobrze, żyliśmy w absolutnej zgodzie. [...]

Zastanawiał się ojciec, co z jedzenia można by było podrzucić do Grybowa głodującym Żydom. Ziemniaków nie ugotują, mąka też im się nie przyda. Załadował worek czy dwa karpieli i położył na kłodach drewna, że niby pasza dla konia. W ten sposób dowiózł je do Grybowa i przerzucił niepostrzeżenie przez ogrodzenie. Wtedy to po raz ostatni widział naszych sąsiadów Żydów. [...]

Była to niedziela 29 czerwca 1947 roku, polskie święto Piotra i Pawła, nasze jest 07 lipca. We wsi pojawiło się wojsko, bardzo dużo wojska. Dali nam dwie godziny czasu na spakowanie, podstawione furmanki już czekały. My już nie mieliśmy konia, bo zabrali go nam Rosjanie, ale wyznaczono nam dwóch furmanów z Tylicza. [...]

Obrazy, których mieliśmy w domu bardzo dużo, zanieśliśmy już wcześniej do cerkwi. Załadowane furmanki ustawiały się na drodze jedna za drugą. Gdy opuszczaliśmy dom, płakaliśmy wszyscy, ale wyjątkowo okrutnie płakał tym razem ojciec, jakby przeczuwał, że opuszcza dom rodzinny i ojcowiznę na zawsze. Ja też płakałam, oj Boże, jak ja płakałam.

Chciałam jeszcze pomodlić się w cerkwi, ale była mimo niedzieli zamknięta. Padłam przed nią na kolana, modliłam się i zalewałam łzami. W końcu ruszył długi sznur obładowanych furmanek, za którymi maszerowało ponad pół tysiąca ludzi, niemal wszyscy zanosili się płaczem. Ci którzy pozostawali, a więc polskie i mieszane rodziny, żegnały nas biciem cerkiewnych dzwonów. [...]

Spisywali nas dokładnie jeszcze w Bereście, ale karty przesiedleńcze dali nam w Grybowie. Nie pisało tam, dokąd nas wywożą, a jedynie wymieniono, co zostawiamy. Po trzech dniach oczekiwania podstawiono nam wagony. Berest wyjechał trzema transportami, jeden wagon był przeznaczony dla dwóch rodzin. Musieli zmieścić się w nim nie tylko ludzie, ale cały ich inwentarz i dobytek. My wieźliśmy ze sobą dwie krowy, barany, gęsi, kury i kaczki. Druga rodzina także. Wszystko w jednym wagonie towarowym.

Zmarnowała nam się duża świnia, ale przynajmniej nie utrudniała nam podróży. Kiedy tak czekaliśmy w Grybowie na transport, przyszedł pożegnać nas stryjek z Binczarowej, która wtedy jeszcze była nie wysiedlona i zrozumiał jaki możemy mieć w transporcie kłopot ze świnią. Na jego prośbę znajomy z Grybowa zabrał świnię, przerobił na wyroby, a jego żona nasmażyła nam kotletów na drogę. Zdążyli zrobić to przed samym naszym wyjazdem. [...]

Ruszyliśmy na Nowy Sącz, następnie zatrzymaliśmy się w Oświęcimiu, gdzie do niektórych wagonów przyszli żołnierze, wyczytali nazwiska poniektórych mężczyzn i zabrali ich ze sobą, a pociąg ruszył dalej. Może trudno wam uwierzyć, ale mówię prawdę, prawdę i tylko prawdę. O Boże, co ci ludzie przeżyli. Zarówno jedni jak i drudzy. Zabranych wywieźli, za zmyślone winy, do obozu koncentracyjnego w Jaworznie i tam się nad nimi znęcali, a ich rodziny pojechały w nieznane, bez jakiejkolwiek wiedzy o tym, co stało się z ich bliskimi. Znowu była tylko rozpacz i wielki płacz. [...]


Po odwilży w latach pięćdziesiątych można było już przyjechać, ale osiedlić się w swojej miejscowości nie wolno było. Nie zgadzały się na to władze w Nowym Sączu. Ponadto trzeba było mieć pieniądze, aby sobie kupić dom czy mieszkanie [...] Ale ja i moja rodzina mamy wielki żal o akcję "Wisła". Nam w Bereście było dobrze. Mieliśmy wszystko, niczego nam nie brakowało. Nie mieliśmy wrogów, do nikogo pretensji. Mój Boże kochany! Mieliśmy dom w dobrym stanie, świeżo oszalowany, nowe okna. Była cerkiew, szkoła, było pole, do lasu na sadzonki się chodziło. Rodzice świnię sprzedali, jałówkę czy cielaka, były pieniądze. Sami robiliśmy piękne nasze stroje, haftowałyśmy je z prawdziwą przyjemnością. Z wielkim żalem opuściliśmy Berest. Do dzisiaj Berest to dla mnie jest Berest, moje miejsce urodzenia. Gdyby mogli wrócić ze mną dawni sąsiedzi, dzisiaj bym wróciła do Berestu."


Teodozja Wachna zd. Żuk, w: "Co można zabrać w ciągu godziny", red. J.Bogacz, wyd. Uniw. Rolniczy w Krakowie, Krynica Zdrój 2019).

Fot. Kamil Kmak, 2012

Ostatnie posty
Archiwum
bottom of page