top of page
  • Kamil Kmak

Czyrna i wsie łemkowskie na południe od Florynki - akcja "Wisła" w Grybowie, 1947


"Tekla Bubernak tak po latach wspominała opuszczanie rodzinnej wsi Czyrna, leżącej na trasie Grybów-Krynica: 'Z Czyrnej [...] przejechaliśmy do Florynki, a było tego z 25 km, i tam przenocowaliśmy. Na drugi dzień przejechaliśmy do Grybowa, do stacji. Najpierw staliśmy w Grybowie dwa dni, a potem jechaliśmy i jechaliśmy, aż 10 lipca przybyliśmy na Zachód. Tam dzielili nas po dwie rodziny do jednej wioski." 2 lipca wysiedlono z Czyrnej w dawnym powiecie grybowskim 473 osoby. Punkt zbiorczy dla wsi dorzecza Białej, ale również wsi łemkowskich aż po Krynicę, a nawet za nią, z Powroźnikiem k. Muszyny włącznie, znajdował się w Grybowie. Ogółem od 27 czerwca do 15 lipca 1947 r. ze stacji kolejowej w Grybowie odesłano wagonami towarowymi na ziemie zachodnie, tzw. "Odzyskane", 1 263 rodziny, tj. 6 486 osób.

Tak drogę do Grybowa i oczekiwanie w nim opisywała Ludomira Bińczarowska-Ciołka, we wspomnieniach wydanych przez Uniwersytet Wrocławski, niestety nie podając wioski pochodzenia, była to jedna z wsi na południe od Florynki:

"W roku 1945 - roku zakończenia II wojny światowej miałam lat 7. [...] Mój rodzinny dom - położony wśród łąk na wzniesieniu, tuż za wsią. Niewielki to był budynek. Składał się z trzech izb mieszkalnych, łącznie z kuchnią. [...] Nadszedł rok 1947. Pożegnaliśmy na wiejskim cmentarzu moją babcię - matkę ojca. Wiosna była piękna, niezwykle ciepła. Urodzaje zapowiadały się nieprzeciętne. Ludzie jednak niepokoili się. Będziemy wysiedleni. Przyjdzie rozstać się z ziemią przodków. Co z nami będzie? Gdzie nas wywiozą? Dorośli snuli się po obejściu jakoś ospale, nieporadnie, posępni, pełni obaw. W tę ostatnią wiosnę w górach nie słyszałam śpiewów po polach, łąkach i lasach. Rodzice martwili się. Po twarzy matki często płynęły łzy. Niepokój dorosłych udzielał się i nam, dzieciom. Zbliżał się czerwiec. Koniec roku szkolnego. Jakże smutny. Żegnaliśmy na zawsze naszą szkołę. Nie z radością, a z bólem opuściliśmy szkolny budynek, ten, który z trudem wznieśli dla swoich dzieci rodzice. Wysiedlono okoliczne miejscowości. Przyszedł czas i na moją rodzinną wieś. Dwie godziny otrzymaliśmy na przygotowanie do wyjazdu. Mieszkańcy wsi z dobytkiem stali na drodze w kierunku Florynki. Sprawdzono listę mieszkańców. Coś się nie zgadzało. A my mieszkający w chacie za wsią, czekaliśmy na polecenie opuszczenia obejścia. Ojciec bez wyraźnego rozkazu nie mógł zdecydować się, by wyjeżdżać z zabudowań. Wpadli żołnierze. Polecili: Wyjeżdżać natychmiast! Zaskrzypiał po wiejskiej dróżce wóz ciągniony przez dwie krowy. A na nim nasz skromny dobytek. Obok wozu - owce - nieodłączny atrybut mieszkańców gór, Łemka-górala. Ruszyliśmy w stronę Grybowa. W 1947 r. w tej jakże bliskiej mojemu sercu mieścinie widziałam po raz pierwszy pociąg. Szczególnie utkwił mi w pamięci przejazd pociągu przez most kolejowy. Tutaj w Grybowie koczowaliśmy. Nie pamiętam ile dni. Na pewno kilka. Mama wracała jeszcze do domu ze stacji w Grybowie. Przybyła do nas wstrząśnięta. Opowiadała ojcu, że po wsi wyją wygłodniałe psy, koty biegają jak oszalałe, kwiczą głodne świnie, gdaczą strwożone kury, gęgają gęsi. Powiadała, iż smutno i nieswojo się poczuła. Nie chciałaby zostać we wsi sama. W Grybowie formowano transport. Ludzie ładowali swój dobytek do wagonów. Przyszła kolej i na nas. Kilkanaście rodzin odłączono od reszty mieszkańców i uzupełniono nimi transport innej wsi. Znaleźliśmy się tam i my. Mama wpadła w rozpacz. Oddzielono nas od sąsiadów, z którymi mama się przyjaźniła. Płakała dniami i nocami. Obok naszego wagonu znajdował się wagon wojskowy, konwojujący nasz transport. Głęboką rozpacz matki zauważyli żołnierze. Jeden z wojskowych nawet zainteresował się tym i pytał, dlaczego mama tak strasznie płacze, że słychać aż w ich wagonie. Ojciec próbował wyjaśniać i uspokajał mamę, ale ona popadła potem jakby w odrętwienie, stała się apatyczna. Tato obawiał się, czy to nie początki jakiegoś schorzenia psychicznego. Ale młody organizm (mama miała wówczas 28 lat) wyszedł obronną ręką z tego załamania. Około dwóch tygodni trwała nowa 'droga przez mękę' na tzw. Zachód. [...] Ojciec mój przeżył 'na wygnaniu' - jak bym to nazwała - 42 lata. Nigdy nie odwiedził rodzinnej swej miejscowości. Choć tam na wiejskim cmentarzu spoczywają jego najbliżsi: rodzice, dziadkowie, pradziadkowie".


Prosimy o informację osoby znające miejsce pochodzenia pani Ludomiry, by uzupełnić ten wątek historii.


Źródła: J. Kwiek, "Żydzi, Łemkowie, Słowacy w województwie krakowskim w latach 1945-1949/50", wyd. Księgarnia Akademicka, Kraków 1998; L. Bińczarowska-Ciołka w: "Mniejszość w warunkach zagrożenia" wyd. Uniw. Wrocławskiego, Wrocław 1996.


Fot. cerkwi i cmentarza w Czyrnej (2020) - i oprac. Kamil Kmak

Ostatnie posty
Archiwum
bottom of page